Grzegorz Gruchlik jest wiceprezesem zarządu głównego Związku Nauczycielstwa Polskiego, wchodzącego w skład Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych.

Reprezentuje Pan najstarszy istniejący i największy polski związek zawodowy – związek branżowy, co też nie jest takie oczywiste. Chciałbym pogodzić w tej rozmowie dwie perspektywy: partykularną, Pana organizacji, i uniwersalną, żeby wpisać to w namysł nad związkami zawodowymi jako takimi. Zacznijmy od samego Związku Nauczycielstwa Polskiego – co można powiedzieć o genezie, jego historii i momencie, w którym znajduje się teraz?

Grzegorz Gruchlik: ZNP to rzeczywiście najstarszy funkcjonujący do dzisiaj branżowy związek zawodowy. 1 października 1905 roku w Pilaszkowie pod Łowiczem odbył się zjazd nauczycieli, na którym powołano do życia Związek Nauczycieli Ludowych, z którego wywodzi się ZNP. To również ruch związkowy rozwijający się w Galicji, 28 grudnia 1905 roku w Krakowie odbyło się zebranie delegatów, zwane „Ankietą”, podczas którego utworzono Krajowy Związek Nauczycielstwa Ludowego, zrzeszający nauczycieli ze szkół w zaborze austriackim. Prezesem został Stanisław Nowak, późniejszy prezes ZNP (do 1936 roku). Nazwa Związek Nauczycielstwa Polskiego funkcjonuje od 1930 roku. Historia ZNP to coś, o czym moglibyśmy rozmawiać bardzo długo. Okres międzywojenny to czas, w którym powstała nasza główna siedziba w Warszawie – ze składek związkowych została ona wybudowana na początku lat trzydziestych ubiegłego wieku.

Jesteśmy organizacją, która zrzesza pracowników sektora edukacji w bardzo szerokim pojęciu – są to zarówno pracownicy oświaty, tj. przedszkoli, szkół podstawowych, ponadpodstawowych, jak i szkół wyższych, ponieważ mamy w swoich strukturach Radę Szkolnictwa Wyższego i Nauki jako organ, który w uczelnianych organizacjach związkowych zrzesza nauczycieli akademickich oraz pracowników niebędących nauczycielami akademickimi. Związek skupia również pracowników administracji i obsługi, czyli pracowników samorządowych, którzy są zatrudnieni w szkołach i placówkach oświatowych, nie są nauczycielami, lecz zajmują się wszystkimi sprawami związanymi z codzienną pracą każdej szkoły, bo trudno sobie wyobrazić, żeby w szkole nie było woźnej, sprzątaczki, sekretarza czy referenta. Od roku 2019, naszego ostatniego zjazdu, mamy rozszerzoną formułę i do związku mogą wstępować również osoby, które nie są zatrudnione w ramach stosunku pracy, co było związane ze zmianą ustawy o związkach zawodowych w zakresie prawa koalicji, tj. wstępowania do związków zawodowych osób wykonujących pracę np. na podstawie umów cywilnoprawnych. Nie mamy jeszcze tego, co dzieje się w niektórych krajach europejskich, że do naszej organizacji mogliby należeć również studenci, bo to jest zastrzeżone dla osób, które są zatrudnione, więc tu jesteśmy ubożsi o taką możliwość.

W chwili obecnej istnieje kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt związków zawodowych skupiających pracowników oświaty, ale my jesteśmy w tej branży nie tylko najstarsi, ale także najsilniejsi, mamy najwięcej członków.

Jak ocenia Pan ustawę o związkach zawodowych z 23 maja 1991 roku? Pomijając artykuł 59 konstytucji, gwarantujący prawo do zrzeszania się, ustawa jest najważniejszym aktem prawnym, który najsilniej reguluje kwestie związkowe. Ta ustawa jest różnie oceniana przez związkowców – jak to wygląda z Pana perspektywy? Czy ustawa dobrze odpowiada na potrzeby związkowe w ogóle, ale także te stricte nauczycielskie? Czy nadąża za rzeczywistością i jest Pan z niej jako związkowiec zadowolony?

Moje doświadczenie związkowe jest długie, przeszedłem wszystkie struktury związkowe. To, że jestem w tej chwili w Warszawie i pełnię funkcję wiceprezesa Zarządu Głównego ZNP to coś, co wydarzyło się po kilkunastu latach mojej działalności zarówno na szczeblu ogniska, oddziału – zakładowej organizacji związkowej, jak i struktur wojewódzkich, w naszej terminologii nazywanych okręgami. Moje doświadczenia z ustawą, oczywiście oprócz tego, że to dokument, który reguluje wszystkie sprawy dotyczące funkcjonowania związków zawodowych, są raczej negatywne. Mam wrażenie, że ona nie przystaje do dzisiejszych czasów. W dodatku nie bardzo przystaje do tego, jak organizacyjnie zbudowany jest Związek Nauczycielstwa Polskiego. Jesteśmy organizacją, która prowadzi działalność poza zakładami pracy. Zakładowa organizacja związkowa to jest ta podstawowa jednostka wymieniana w ustawie, która funkcjonuje, jak sama nazwa mówi, w zakładzie pracy. U nas takim zakładem pracy jest szkoła, ale nasze oddziały, według statutu ZNP, czyli oddziały mające uprawnienia zakładowych organizacji związkowych, najczęściej są skupione w jednej jednostce samorządu terytorialnego – miasta, gminy. Chcielibyśmy doprowadzić – w części okręgów już mamy taką możliwość i jest to zrobione – do tego, że będzie to powiat. Tak, aby cały powiat był jedną zakładową organizacją związkową. Tak czy owak obecnie w jakimkolwiek mieście jest wiele zakładów pracy z naszej branży: kilka, kilkanaście, a nawet znacznie więcej. To są przedszkola, szkoły podstawowe, szkoły średnie, wszystkie placówki opiekuńczo-wychowawcze itp. Nasza struktura i statut mówią jasno, że zakładowa organizacja związkowa to jest oddział ZNP, a oddział ZNP, jak wspominałem, może obejmować gminę, powiat, dwie gminy, pięć gmin, to już jest rzecz dowolna.

Struktura, która jest wymieniona w ustawie, nie przystaje do tego, co my mamy i to jest dla nas pewnego rodzaju kłopot, bo w ślad za tym pojawiają się problemy związane z funkcjonowaniem, zwolnieniem z obowiązku świadczenia pracy na czas pełnienia funkcji w zarządzie oddziału (tzw. oddelegowaniem), urlopowaniami i wszystkimi innymi rzeczami. Gdyby to ode mnie zależało, to chętnie przyłożyłbym rękę do tego, żeby ustawa została znowelizowana tak, abyśmy mieli satysfakcję i mogli funkcjonować tak, jak w naszej ocenie to powinno wyglądać. Dzisiaj mamy czasami problemy – chociażby, idąc krok dalej, z ustawą o rozwiązywaniu sporów zbiorowych, bo trudno nam wskazać stronę sporu zbiorowego władną spełnić postulaty płacowe czy odnoszące się do warunków pracy. Wynika to z faktu, że stroną sporu może być wyłącznie pracodawca, a faktycznym adresatem naszych żądań są minister właściwy ds. oświaty lub jednostka samorządu terytorialnego. Stąd nasze odczucia dotyczące tej ustawy są, powiedziałbym, raczej krytyczne i oczekiwalibyśmy zainteresowania parlamentu, aby została ona zmieniona.

Jak rozumiem, dążenie do oparcia organizacji zakładowej o oddział równy jednostce samorządowej, wynika z tego, że wszystkie szkoły z danego obszaru podlegają po prostu jednemu organowi i to on de facto jest adresatem wszystkich pracowniczych roszczeń – nieważne o ile poszczególnych szkół z danego terenu może chodzić?

Tak, organem prowadzącym dla większości placówek oświatowych jest jednostka samorządu terytorialnego. Ta jednostka samorządu terytorialnego sprawuje nad nimi pieczę organizacyjną, merytoryczną i finansową. Dyrektor szkoły, w świetle prawa będący pracodawcą (a właściwie osobą reprezentującą pracodawcę, bo w myśl art. 10 ust. 1 Karty nauczyciela pracodawcą jest szkoła, przedszkole, placówka lub ich zespół), nie ma wpływu na swój budżet, bo jest on uchwalany poprzez uchwałę rady miasta, rady gminy, rady powiatu czy nawet przez sejmik wojewódzki, bo mamy też i takie szkoły i placówki. Zawsze w sytuacjach konfliktowych, w sporze z pracodawcą, mamy problem z dookreśleniem tego, do kogo mamy adresować swoje uwagi. Istnieje ponad 3000 jednostek samorządu terytorialnego. Dla nas ideałem byłoby, gdybyśmy struktury mieli zorganizowane w powiatach, to byłoby wystarczające dla naszych zamysłów, które chcielibyśmy mieć w ramach struktury związkowej. Natomiast w wielu przypadkach jest to po prostu fizycznie niemożliwe.

Pamiętam, jak przy okazji strajku nauczycieli w 2019 roku zwracano uwagę, że z formalnego punktu widzenia to było mnóstwo osobnych małych strajków poprzedzonych sporami zbiorowymi, za każdym razem toczonymi w każdej szkole osobno, z każdą dyrekcją z osobna jako formalnym pracodawcą. To jest chyba właśnie ten przypadek – adresatem waszych różnych oczekiwań i sugestii musi z prawnego punktu widzenia być dyrekcja szkoły, natomiast de facto ta osoba nie posiada takiej decyzyjności, ponieważ organem prowadzącym pozostaje samorząd?

Problem polega też na pewnych brakach, które są w ustawie o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Ona niestety nakłada obligatoryjnie takie, a nie inne postępowanie, aby móc przeprowadzić strajk, który będzie strajkiem legalnym i nikt z powodu udziału w nim nie będzie ponosić konsekwencji. Strajk z roku 2019 był największym tego typu na przestrzeni ostatnich lat; nie mamy żadnego sygnału i wiemy na pewno, że nie było żadnych niewłaściwych działań strajkujących, nigdzie nie zostało przekroczone prawo dotyczące tego, jak ten strajk został zorganizowany. Uznajemy to za ogromny sukces, bo ilość podmiotów, które brały udział w akcji strajkowej, była tak duża, że mogło się coś takiego zdarzyć. Część osób, które parły do tego, aby robić pewne rzeczy szybko, narażała nas na konsekwencje, które mogłyby się dla wielu osób zakończyć mało sympatycznie.

To są np. rygorystyczne wymogi związane z frekwencją, procedurami przeprowadzania referendum strajkowego itd. W samą istotę związków zawodowych jest wpisany pewien antagonizm, jeżeli chodzi o stosunki z pracodawcą. Występuje swego rodzaju konflikt między dwiema stronami, gdzie związki jako kolektywny reprezentant pracowników wyrażają pewne interesy i wzmacniają zbiorowy głos, co nie zawsze jest dobrze odbierane. Wiemy, że związki zawodowe w Polsce w bardzo wielu miejscach muszą się mierzyć z różnymi utrudnieniami, raz miękkimi, raz ostrymi represjami, łącznie np. z nielegalnym zwalnianiem z pracy za działalność związkową czy z przenoszeniem na niższe stanowiska. Jak to wygląda w przypadku ZNP i w ogóle oświaty? Przez to, że istniejecie w pewnym sensie od zawsze i jesteście dużym związkiem, może wszyscy są do was przyzwyczajeni i nie ma takiego problemu, że komuś nie mieści się w głowie, że nagle pojawia się związek? Jak wyglądają stosunki z dyrektorami, samorządami, kuratoriami, ministerstwem? Czy ta współpraca zawsze przebiega gładko? Czy może spotykacie się z niechęcią i rzucaniem kłód pod nogi?

Byłoby świetnie, przyjemnie i miło, gdyby nas wszyscy tak ładnie postrzegali, mówiąc: „to jest związek, który był, jest i będzie”; choć oczywiście są tacy, którzy nam to zarzucają. Rozpocznę „od góry”. Mamy obecnie ministra edukacji i nauki, który ze związkiem nie spotkał się ani razu. Jak długo sięgam pamięcią, a naprawdę trochę już lat przeżyłem, spotykaliśmy się z każdym ministrem, bez względu na opcję, nawet za czasów Romana Giertycha, który był dla nas bardzo trudnym ministrem, bo chciał delegalizować związek, odbierać majątek, nas i naszą działalność deprecjonował na każdym kroku, niemal szkalował. Teraz mamy ministra Czarnka – oprócz pewnych wezwań, które przekazuje w mediach, żebyśmy usiedli do rozmów, nic więcej w tej kwestii nie robi i nic z tego nie wynika. Bierzemy i braliśmy udział w pracach różnych zespołów na szczeblu ministerstwa, ale trudno to nazwać rozmowami czy dialogiem społecznym, bo to nic takiego nie było. Pan minister ma wyjątkowy dar narzucania swojego zdania wszystkim i na każdym kroku. Tu mamy bardzo poważny problem.

Na niższych mamy bardzo różne relacje z dyrektorami szkół. To nie jest tak, że dyrektorzy nas kochają, choć tu ma miejsce wspomniana sytuacja związana z ustawą o związkach zawodowych, że nasze działania w żaden sposób formalnie nie kolidują z działaniami szkoły i nie są w kontrze do dyrektora. Jeżeli prowadzimy sprawy sądowe czy jakiekolwiek z dyrektorem, to one są wynikiem działań już konkretnych osób, np. nieprawidłowego zwolnienia naszego członka albo kogokolwiek, czy takich działań ze strony dyrektora które uważamy za szkodliwe dla placówki i jej kadry.

Bardzo różnie to wygląda również w relacjach z samorządami terytorialnymi, w zależności np. od koniunktury politycznej. Mamy samorządy, które nas nie trawią w sposób absolutny, powiedziałbym wręcz, że fizycznie namacalny; gotowe byłyby zniszczyć i zanegować wszystko, cokolwiek związek proponuje i robi. Trzeba pamiętać, że oprócz działalności propracowniczej albo związanej wyłącznie z pracownikami, związek to również pewnego rodzaju aktywność społeczna w szerokim pojęciu, kulturalna, sportowa, oświatowa itd. Tutaj mamy bardzo różne stopnie powiązań z samorządowcami; potrafimy się dogadywać, potrafimy rozmawiać, bo wiele rzeczy zapada na szczeblu jednostki samorządu terytorialnego, a nie w szkole. Sprawy dotyczące regulaminów dodatków do wynagrodzeń czy sprawy związane z zakładowymi funduszami świadczeń socjalnych, to, co jest w gestii każdego związku zawodowego, nie jest omawiane w naszym przypadku na poziomie szkoły, bo te dokumenty dotyczą wszystkich jednostek, które są w danej gminie, mieście, powiecie itp.

Nie ma jednej zasady, że z dyrektorami szkół jest nam nie po drodze, a z samorządowcami po drodze – albo odwrotnie. Wiele zależy od uwarunkowań lokalnych, np. mamy ostrych przeciwników na całej ścianie wschodniej. Nasz związek nie jest tam dobrze postrzegany przez samorządowców, z wyjątkiem kilku, może kilkunastu miejsc.

Co do kuratorów oświaty, to jesteśmy szalenie rozczarowani, że jako nadzór pedagogiczny podlegający bezpośrednio ministrowi, sprawują ten nadzór bardziej w polityczny, a nie merytoryczny sposób. Są kuratorzy, z którymi po prostu nie jesteśmy w stanie znaleźć wspólnego języka, choć generalnie rzecz biorąc mamy wspólny interes, to znaczy wspólnym interesem jest dobra edukacja.

Być może to brzmi górnolotnie, ale interesem naszym, Związku Nauczycielstwa Polskiego, jest takie funkcjonowanie edukacji, czyli takie działanie państwa, aby ta edukacja funkcjonowała w sposób prawidłowy. Podkreślamy to wielokrotnie w naszych wystąpieniach, wypowiedziach, zachowaniach i to, że np. podejmujemy akcję strajkową w imieniu swoich członków to nie jest wynik tego, że chcemy strajkować, bo mamy taką ochotę. Strajk w roku 2019 był pokłosiem spotkań, które robiliśmy z ministerstwem i z przedstawicielami rządu w centrum „Dialog” w Warszawie z innymi związkami zawodowymi, gdzie, jak się okazało, koledzy z „Solidarności” podpisali końcowe porozumienia z Beatą Szydło i minister edukacji narodowej Anną Zalewską, a myśmy tego nie zrobili. Nie zrobił tego ZNP, ale również Forum Związków Zawodowych i inne organizacje.

Jak wygląda funkcjonowanie organizacji związkowej w pojedynczym zakładzie pracy? W przypadku ZNP chodzi oczywiście przede wszystkim o szkoły. Jaka jest codzienność działalności związkowej, jak ona wygląda, jakie są najczęściej załatwiane sprawy, z jakimi problemami najczęściej trzeba się mierzyć i na czym polega działalność osób oddelegowanych do pracy związkowej? Czy często bywa to poziom, na którym pojawiają się już etaty, czy przeważają jednak godziny?

Ognisko, to najniżej położone ogniwo organizacyjne Związku, skupia się na codziennych zadaniach związanych z tym, co robi nauczyciel czy pracownik administracyjno-obsługowy. Mamy bardzo często problemy dotyczące zakładowego funduszu świadczeń socjalnych, albo regulacji sposobu zatrudnienia, a także awansu zawodowego nauczycieli, bo to jest szalenie istotna rzecz w hierarchii zawodowej i płacowej w naszej branży. Są też sprawy przydziału godzin lekcyjnych, choć ten problem maleje, bo zaczyna się niedobór nauczycieli, a nie ich nadmiar; pamiętam takie lata, że nauczycieli bywało czasami za dużo. To jest codzienna praca w ognisku. Prezesem ogniska powinna być osoba na tyle asertywna, aktywna i chcąca uczestniczyć w życiu szkoły, że nie ma żadnych obaw, aby pójść do dyrektora i powiedzieć w imieniu związkowców o ich oczekiwaniach. Praca ogniska to również udział we wszystkich sprawach związanych z komisjami konkursowymi na najniższym poziomie, czyli to, co się dzieje w danej szkole, placówce. Trzeba też pamiętać, że to bardzo trudna relacja. Ktoś z zewnątrz może to postrzegać tak, że nie powinno tu być żadnego kłopotu, ale proszę pamiętać, że szkoły, za wyjątkiem dużych jednostek oświatowych w dużych miastach, to placówki, gdzie jest zatrudnionych 20, 30, 50 nauczycieli oraz kilkunastu pracowników administracji i obsługi. W takim gronie funkcjonuje ognisko – nie mówię, że wszyscy należą do ogniska, bo tak nie jest. Lider związkowy na tym podstawowym poziomie organizacyjnym musi mieć umiejętność politycznego zachowania się, politycznego w sensie umiejętności sprawnej walki o to, żeby interes członków Związku Nauczycielstwa Polskiego został zaspokojony.

Wyższy poziom, czyli oddziały, to już jest ta jednostka, która obejmuje swoim działaniem wszystkie szkoły będące w oddziale. Czasami jest ich kilka, czasami kilkanaście, a czasami kilkadziesiąt. Na przykład w Bydgoszczy to ponad 160 szkół i placówek, którymi prezes oddziału musi się zająć, reagując na wszystkie rzeczy, które ich dotyczą.

To nie jest tak, że w każdym oddziale ktoś jest oddelegowany. Mamy ponad 1200 oddziałów w Polsce. Oddelegowanych do pracy w ZNP jest w niepełnym etacie 648 osób, a na pełnym etacie mamy 294 osoby. To jest teoretycznie sporo, ale w zależności od okręgów bywa z tym bardzo różnie. Czasami bywa taka sytuacja, że prezes oddziału podejmuje decyzję o podziale swojego oddelegowania. Korzysta z połowy oddelegowania, a ktoś inny również z połowy. Z jednego prostego powodu – decyzja o zgodzie na oddelegowanie jest bardzo trudna. Na okres całej kadencji, czyli pięciu lat, traci się kontakt ze swoją macierzystą szkołą. Potem bywa dość trudna sytuacja, że mimo iż ustawa o związkach zawodowych zakłada, że musisz być zatrudniony po powrocie z oddelegowania i przez najbliższy rok nie wolno takiego kogoś zwolnić, więc można by powiedzieć, że ma się 6 bezpiecznych lat, ale w tym siódmym roku już można być zwolnionym, bo np. nie ma godzin czy miejsca w szkole, bo ktoś w tym okresie został już zatrudniony w miejsce osoby będącej przez pół dekady na oddelegowaniu. Ja sam jestem przykładem osoby, która kiedyś została oddelegowana, ale moje losy potoczyły się tak, że już do swojej macierzystej szkoły nie wróciłem i najprawdopodobniej nie wrócę. Myślę, że nikt nie pamięta, że tam pracowałem.

Pracę oddelegowanych określają nasze wewnętrzne regulaminy. Związek w regulaminie prawa i obowiązków członków władz i organów statutowych oraz działaczy ZNP zwolnionych z obowiązku świadczenia pracy na czas pełnienia funkcji w ZNP, przyjął zasadę, że czas pracy oddelegowanych wynosi 40 godzin w tygodniu, który musi być w części poświęcony pracy w biurze, a w części w terenie. Ta druga część to między innymi uczestnictwo w sesjach rady miasta, rady gminy, udział w różnego rodzaju komisjach, zespołach.

Możliwość oddelegowania zapewnia nam uprawnienie wynikające ze wspomnianej ustawy o związkach zawodowych, choć my, jeszcze raz powtórzę, przy naszej strukturze trochę inaczej widzielibyśmy taką możliwość. Oddelegowania już nie możemy wykorzystać o jeden szczebel wyżej, czyli nie możemy oddelegować nikogo, kto pracuje w biurze okręgu, czyli na szczeblu województwa. Nie jest to zakładowa organizacja związkowa, więc nie mamy takiego prawa i nikt nam takiego oddelegowania nie da. To jest kłopot. Z oddelegowaniem w oświacie wiąże się również kłopot polegający na tym, że ten czas bardzo często nie liczy się później do dorobku, który pozwala nam skorzystać ze świadczeń kompensacyjnych lub podobnych rzeczy.

Wspomniał Pan, że decyzja o skorzystaniu z oddelegowania nie jest łatwa; poruszałem tę kwestię także z innymi rozmówcami. Istnieje pogląd, choć jest to rzecz ciągle dyskutowana, że profesjonalizacja pracy związkowej może być czasami trochę niebezpieczna. Oczywiście daje dużo większe możliwości działania niż aktywność czysto wolontaryjna i społeczna, ale niekiedy grozi pewną biurokratyzacją i oderwaniem się osób oddelegowanych od reszty załogi, jej problemów i tego, czym żyje. Czasami kończy się to również zbyt bliskimi relacjami z pracodawcą. Co sądzi Pan o takich opiniach i czy takie obawy występują wśród nauczycieli?

Ja osobiście mam tego typu obawy. Opiszę to na własnym przykładzie. W pierwszym oddelegowaniu, na początku lat dziewięćdziesiątych, miałem jeszcze jakieś godziny w szkole, w drugim oddelegowaniu w drugiej kadencji też miałem dwie godziny w szkole, więc mój kontakt ze szkołą był ciągły. Byłem wtedy oddelegowany na poziomie oddziału, więc nie zajmowałem się jako związkowiec tym, co się dzieje w skali kraju, lecz byłem skupiony na swoim mieście. Problem zacząłem dostrzegać w momencie, gdy dyrektor naszej szkoły mówił pod koniec kadencji: „Pamiętaj, musisz się dawać wybierać, bo ja nie mam już dla ciebie miejsca – jeżeli tylko wrócisz do szkoły, to będę musiał cię zwolnić”. Działałem później w strukturach okręgowych, a w pewnym momencie trafiłem do centrali w Warszawie. Mam wrażenie, że jest nieco prawdy w tym, że część osób na oddelegowaniach związkowych może się odrywać od pracowniczej rzeczywistości, zapomnieć o realiach pracy tych, których reprezentują. My mamy ochronę przed takim zjawiskiem, polegającą na tym, że mając 1200 oddziałów staramy się regularnie spotykać z nimi i mamy częsty wgląd w bolączki środowiska oświatowego także na poziomie tych podstawowych, lokalnych działań związkowych. Natomiast owszem, miewam takie obawy. Ponieważ w Biurze Zarządu Głównego ZNP odpowiadam za sprawy organizacji i współpracy, czyli wszystkie sprawy związane z tym, jak pracuje związek, to dostrzegam pewnego rodzaju niebezpieczeństwa. Czasami musimy odbywać takie męskie rozmowy o tym, że ktoś zapomniał o tym, co się dzieje „na dole” pracy związkowej.

Młodzi ludzie dzisiaj mają pęd w życiu, muszą osiągać pewne cele, mają rodziny, kształcą się, dokształcają, chcą uzyskiwać coraz lepsze stopnie awansu zawodowego. W efekcie czasami mamy kłopot, żeby znaleźć kogoś, kto byłby takim liderem naprawdę aktywnym, zaangażowanym, żyjącym problemami swojego środowiska.

Chciałbym zapytać o poziom uzwiązkowienia – w ZNP i oświacie w ogóle. Dużo mówi się o tym, że Polska niestety znajduje się w ogonie państw europejskich, jeśli chodzi o liczbę pracowników należących do związków zawodowych. Obecnie to 12–13% ogółu zatrudnionych. Udało się zatrzymać tendencję spadającą, ale nadal to niewielki odsetek. Jak wygląda to w przypadku oświaty i ZNP? Czy ta branża charakteryzuje się wyższym poziomem uzwiązkowienia, choćby w związku z pewnymi tradycjami i zakorzenieniem tej idei? Ile mniej więcej osób do Was należy, jak to wygląda na poziomie przeciętnej szkoły? Czy macie swoich związkowców w każdej albo prawie każdej placówce edukacyjnej w Polsce?

W ZNP zrzeszamy około 170 tys. osób czynnych zawodowo. Grupa pracowników administracji i obsługi to raczej śladowa liczba, ogromna większość to nauczyciele. Do tego dochodzi jeszcze ponad 30 tys. emerytów i rencistów, czyli w związku jest nas ponad 200 tys. osób. Nasz związek skupia najwięcej osób uzwiązkowionych w tej branży.

Sądzę, że w sektorze edukacji poziom uzwiązkowienia jest daleko wyższy niż w skali całego kraju, całej gospodarki i zatrudnienia. Szacuję, że to jest troszeczkę powyżej 30%. To lepiej niż wskaźnik ogólny uzwiązkowienia, ale gdy rozmawiam ze związkowcami z innych krajów, to okazuje się, że np. w Norwegii mają poziom 87–90%. Tam pracownicy nie wyobrażają sobie, żeby nie przynależeć do organizacji, która działa w ich interesie. Abstrahuję tutaj od konkretnych organizacji; nieważne czy to będzie ZNP, czy Wolny Związek Zawodowy „Solidarność”, czy NSZZ „Solidarność” w oświacie. Istotne jest to, że ten poziom uzwiązkowienia jest u nas rzeczywiście mały. Być może to wynik tego, że wszystko, co wynegocjujemy, na wszystkich szczeblach, od rządowego przez samorządowy w dół, będzie przynależało każdemu nauczycielowi, który jest zatrudniony. Nie krytykuję tego zjawiska, po prostu stwierdzam fakt.

Odpowiadam od wielu lat w ZNP za statystykę, tworzę arkusze i analizuję to we wszystkich grupach, we wszystkich przekrojach, w zależności od typów szkół i tak dalej. Obserwujemy w ostatnich latach tendencję spadkową w kwestii liczby członków. Być może jest to spowodowane tym, że od pewnego czasu, od zmiany przepisów i likwidacji artykułu 88. Karty Nauczyciela, czyli możliwości wcześniejszego przejścia na emeryturę, w mojej ocenie zawód został w pewien sposób zabetonowany. Brak nowych przyjęć ludzi do pracy, młodych nauczycieli, a jeżeli w ogóle młodzi przychodzą, to w bardzo sporadycznych przypadkach. Dzieje się tak z jednego prostego powodu – poziom wynagrodzenia w przypadku nauczyciela stażysty jest tak niski, że zmusza do podejmowania dodatkowych czynności zarobkowych, aby to życie jakoś godnie przeżyć pod względem materialnym.

Wiele zależy też od aktywności i postaw lidera związku na danym terenie. Kto prowadzi ten związek, jaką ma charyzmę, ile pracy w to wkłada – w mojej ocenie wszystko to w sposób bezpośredni przekłada się na to, ilu ludzi wstępuje do związku.

Moje obawy ogólne, ale także stricte związkowe budzi fakt, że średni wiek nauczyciela w Polsce z roku na rok się podnosi. On nie jest coraz niższy, lecz coraz wyższy. W tym roku obserwowaliśmy nam sporą liczbę odejść z zawodu. Pandemia dała się części nauczycieli bardzo mocno we znaki, ale swoje zrobiła również sytuacja związana z niepewnością, informacjami przekazywanymi przez ministra Czarnka, propozycjami dotyczącymi zmiany w prawie oświatowym czy w Karcie Nauczyciela, zmiany pensum godzin itp. To wszystko powoduje, że część nauczycieli machnęła ręką i poszła na świadczenia kompensacyjne.

Nie w każdej szkole mamy struktury, podobnie jak nie jesteśmy obecni w każdej jednostce samorządu terytorialnego. Nasza struktura jest taka, że obejmuje zasięgiem także te gminy, w których nie ma członków związku. To jest troszeczkę na zasadzie „na wszelki wypadek” – zdarzają się sytuacje, że oto nagle ktoś z jednej szkoły do nas przychodzi, a jest to placówka z gminy, gdzie dotychczas ZNP nie miał przyczółków. Tak było w czasie strajku w roku 2019: liczba osób niezrzeszonych w naszej organizacji, które przyszły i chciały uczestniczyć w akcji strajkowej, przerosła nasze oczekiwania. Strajk był też momentem, gdy do związku wstąpiło sporo osób. Teraz w ostatnich miesiącach pandemii też.

Przypuszczam, że strajk dla wielu osób był doświadczeniem trochę granicznym. Nauczyciele, którzy nigdy wcześniej o tym nie myśleli, poczuli potrzebę walki o swoją pozycję i interes. W takich momentach pracownicy często odczuwają swoją pracowniczą tożsamość i stąd rodzi się potrzeba działania.

Sądzę, że tak. Ponieważ prowadziłem badania sprawozdawcze z całej Polski, codziennie wieczorem meldowałem Prezesowi ZNP, jaka jest tendencja wzrostowa, a w których momentach czuliśmy, że kończyły się pokłady nadziei w niektórych osobach. Przyszedł tak zwany kryzys wysokości zarobków. Wielu nauczycieli deklarowało, że jest chętnych do strajku, ale pod warunkiem, że samorząd albo ktoś inny im za to zapłaci. To brzmiało trochę irracjonalnie, ale tak było. Na każdym kroku mówiliśmy jasno i wyraźnie, że udział w strajku to jest utrata proporcjonalnej części wynagrodzenia. To niektórym pootwierało oczy, ale jak wspominam sobie to wszystko, kiedy spływały te meldunki, te naciski społeczne, które zaczęły się pojawiać, przede wszystkim na ścianie wschodniej, łącznie z groźbami spalenia domów, łącznie z aktami, kiedy wybijano nauczycielom szyby w oknach za udział w strajku, to u niektórych przelało czarę goryczy.

Co można powiedzieć o cechach demograficznych bazy członkowskiej ZNP – przekroju wiekowym czy proporcjach płci? Wiadomo, że w ogóle mówimy o zawodzie mocno sfeminizowanym, ale czy w związku również to widać?

Tak jak w całej edukacji, również w związku 80% to są kobiety. W grupie nauczycieli jest ok. 150 tys. kobiet i 20 tys. mężczyzn. To jest taka relacja.

Wspomniał Pan o innych związkach. Dochodzimy tu do kwestii tak zwanego pluralizmu związkowego, który również jest różnie oceniany. Niektórzy związkowcy mówią, że dobrze, jeśli działa kilka różnych związków, jeśli jest między nimi jakaś zdrowa konkurencja, bo wtedy pracownik ma wybór, związki może bardziej starają się o to, żeby go pozyskać. Innym razem z kolei pojawia się współpraca związków. Chciałbym spytać o stosunki z innymi organizacjami – rozumiem, że pewna konkurencja jest zawsze wpisana w takie współwystępowanie, ale jak to wygląda i czy te relacje są dobre, czy udaje się Wam coś razem wypracowywać?

Anegdotycznie mogę powiedzieć, że lata temu, gdy rozpoczynałem pracę w Związku Nauczycielstwa Polskiego równolegle ze mną rozpoczął pracę w „Solidarności” oświatowej mój kolega z tej samej szkoły. Nie było tego poziomu rywalizacji, przez długie lata nasze organizacje miały biura obok siebie w jednym budynku. Nie widzę problemu istnienia kilku różnych związków jednocześnie, nie mam nic przeciwko temu. Być może pewnego rodzaju konflikty powstają na wysokim szczeblu, czyli tutaj w Warszawie. Im niżej zejdziemy w strukturach związkowych, tym współpraca jest lepsza i związkowcy, mówiąc krótko, dogadują się tam lepiej. Na „górze” jest najtrudniej, z powodu nadmiaru polityki. Tam często ocenia się czy szufladkuje nasze zachowania w taki bardzo prosty sposób, że jeśli jesteś z ZNP, to będziesz się zachowywał tak, a jeśli jesteś z „Solidarności”, to będziesz taki. W mojej ocenie to bardzo płytkie i nie przynosi absolutnie żadnych pozytywnych efektów w późniejszej działalności. Jeszcze raz powtórzę: interes nas wszystkich to dobra edukacja, więc powinna nas łączyć walka o lepsze płace dla nauczycieli i innych pracowników, o lepsze warunki wykonywania zawodu itp., a skupienie się na tym byłoby zdrowsze dla całego środowiska związkowego.

Bardzo dobrze współpracuje nam się z Wolnym Związkiem Zawodowym „Forum-Oświata”, który jest zrzeszony w Forum Związków Zawodowych na podobnej zasadzie, jak my należymy do centrali OPZZ. Mamy trudne rozmowy i trudne relacje przez ostatnie kilka lat z KSOiW NSZZ „Solidarność”. Miewa to podłoże historyczne, bo były czasy, gdy Piotr Duda lubił o nas wspomnieć, że jesteśmy podobno komunistycznym związkiem; takie mało sympatyczne i mało przyjemne uwagi kierowane pod naszym adresem. O tamtych czasach zdecydowana większość naszych działaczy już zapomniała lub wręcz nie zna ich, skoro od przełomu ustrojowego minęły 32 lata, mnóstwo osoby zaczęło pracę w szkole po studiach, czyli w wieku 24 lat itp. Choć, oczywiście, żeby była jasność, my absolutnie nie odcinamy się od tego, co się działo po wojnie – nie traktujemy tego okresu jako niebytu, bo związek wtedy sporo dobrych rzeczy wykonał.

Mogę uczciwie powiedzieć, że nasi koledzy na szczeblach okręgowych czy oddziałowych współpracują z wszystkimi organizacjami związkowymi. Owszem, mamy czasami różne spojrzenia na różne sprawy, ale przecież musimy współdziałać np. na sesjach rad miast, gmin i powiatów, bo mamy wspólny interes, np. w zakresie wzrostu wynagrodzeń pracowników administracji i obsługi. Jasne, że chyba u każdego podmiotu pojawia się pokusa bycia monopolistą, bo to dla niego bywa korzystne, ale dzisiaj w sektorze edukacji mamy ponad 20 związków zawodowych, łącznie z tym, że na wschodzie kraju funkcjonuje związek zawodowy nauczycieli wychowania fizycznego.

Trzeba jednak pamiętać, że polski system prawny jest skonstruowany tak, iż np. w pracach Rady Dialogu Społecznego biorą udział tylko związki reprezentatywne, czyli duże.

Chciałbym jeszcze odnieść się do sprawy, o której powiedział Pan wcześniej, znowu schodząc na szczebel relacji w ramach jednego zakładu pracy. Zrzeszacie również pracowników niepedagogicznych. Jak wyglądają relacje między nauczycielami a kadrą niedydaktyczną? Czy występuje między nimi solidarność pracownicza i czy współpraca w ramach związku i w ogóle życia zakładowego przebiega dobrze?

To jest temat, który zająłby nam chyba osobną długą rozmowę. Rzeczywiście, interes nauczyciela jest czy bywa, delikatnie mówiąc, odrębny od interesu pracownika obsługi czy administracji.

W jakim sensie?

Nauczyciele zatrudnieni w szkołach korzystają z uprawnień, które daje Karta Nauczyciela. Jest ona swego rodzaju ponadzakładowym zbiorowym układem pracy, określającym wszystko: zatrudnienie, kary, nagrody, świadczenia, wszystkie inne kwestie. Natomiast pracownicy administracji i obsługi są formalnie pracownikami samorządowymi. Dawniej byli scentralizowani, mieli rozporządzenie ministerialne, które określało wszystkie zasady. Dzisiaj są pracownikami samorządowymi, dla których bezpośrednim pracodawcą jest dyrektor szkoły, czyli tak jak dla nauczyciela, ale o wysokości ich wynagrodzeń w sposób bezpośredni decyduje ten dyrektor, natomiast pensje nauczycielskie są ustalane na szczeblu ogólnokrajowym. Zdarzają się sytuacje, ale znam tylko kilka takich, że są ponadzakładowe zbiorowe układy pracy dla pracowników edukacyjnych na szczeblu samorządowym.

Nauczyciele mają bardzo skomplikowaną siatkę dotyczącą wynagrodzeń. Pierwszym poziomem jest rozporządzenie ministra edukacji i nauki, który określa minima; czyli np. nauczyciel stażysta z tytułem magistra i przygotowaniem pedagogicznym ma 2900 zł brutto. Do tego dochodzą unormowane stawki za wychowawstwo, za staż pracy czy dodatek wiejski. To stanowi gwarantowaną część wynagrodzenia którą nauczyciel otrzymuje i to określa ustawa oraz rozporządzenie ministra. Co do wysokości pozostałych dodatków, to jest to decyzja samorządu terytorialnego, który we własnym zakresie może premiować kadry nauczycielskie, jeśli chce i ma na to środki.

Nas obowiązuje pewna zasada historyczna, ponieważ, z tego co pamiętam, krajowa sekcja pracowników administracji i obsługi funkcjonuje od 1946 roku, czyli dosyć długo. Zawsze była w strukturze związku i zawsze ich wspieraliśmy jako związek zawodowy. Dzisiaj też to robimy, mimo że zachodzi ta wspomniana rozbieżność. Zdarzają się kłopotliwe sytuacje, gdy przychodzi do pracy ktoś nowy, mówię o nauczycielu stażyście, na dzień dobry zarabia 2700 zł, a osoba sprzątająca zarabia więcej niż on, bo wynika tak z przepisów, z okresów, w których jest zatrudniona, z wysługi lat i wszystkich innych rzeczy. Tu dochodzi czasami do konfliktu, jakichś nieporozumień i negatywnych odczuć. Trzeba zrozumieć takie odczucia u nauczycieli. Dla jasności dodam, że zawsze miałem dobre relacje i nawet dzisiaj opiekuję się sekcją administracji i obsługi, więc doceniam ich pracę, rolę i zadania, pamiętam również o tym, że bardzo wielu pracowników na poziomie administracji posiada dzisiaj wyższe wykształcenie, ba, mamy nawet szkoły i placówki, gdzie osoby, które zajmują się czystą obsługą, czyli sprzątają, to również są osoby z wyższym wykształceniem. Pochodzę z Wielkopolski, uważam każdą pracę za ważną i godną szacunku, nie wyobrażam szkoły bez pani woźnej, która potrafi ustawić, która potrafi zadbać, która w sytuacjach złych przytuli dziecko i tak dalej.

Muszę też powiedzieć, że to nie jest tak, że mamy 1200 oddziałów i tyle samo jest sekcji pracowników administracji i obsługi. Bardzo często jest tak, że oni sami nie chcą zakładać takich sekcji u siebie, w strukturach oddziałowych. Próbujemy uczulać naszych prezesów, że to są pełnoprawni członkowie związku i należy w ramach obowiązków tej funkcji, którą ktoś pełni, wspierać tę grupę zawodową, zachęcać jak to możliwe, a w żadnym razie nie dopuszczać do poczucia jej członków, że są postrzegani gorzej czy odsuwani na boczny tor jako ludzie, jako pracownicy i jako związkowcy.

To jest dobry punkt wyjścia do kolejnego pytania. Na ile działalność Związku Nauczycielstwa Polskiego może czy powinna być wpisana w szerzej rozumiany ruch pracowniczy i związkowy w Polsce? Działacie w OPZZ, więc na pewno macie kontakt z innymi organizacjami z tej struktury. Czy waszą rolę, poza dbaniem o interesy nauczycieli, a także jakość polskiej edukacji, widzicie też w szerszej walce o wzrost płac, jak najlepsze warunki ustawodawstwa, kodeksu pracy, o coś, co górnolotnie nazywa się pozycją świata pracy? Czy myślicie o swojej roli także w takich kategoriach, również biorąc pod uwagę wspólne działania z innymi związkami z innych branż, pewną solidarność ogólnopracowniczą?

Myślę, że tak. Z tym że jednak nasza perspektywa jest przede wszystkim branżowa z uwagi na to, jaka to branża. Walczymy o wzrost wynagrodzeń nie tylko dla samej poprawy sytuacji materialnej naszych członków i nauczycieli w ogóle, ale także dla ogólnospołecznych korzyści związanych z naszą branżą.

Aczkolwiek o naszej szerszej perspektywie zaświadcza choćby akces do OPZZ. W OPZZ jesteśmy najsilniejszą branżą. Trudno nawet porównać związek, który ma 170 tys. czynnych zawodowo członków ze związkiem, który zrzesza np. 1700 osób. Ja się nigdy nie obrażałem, będąc szefem okręgu przez dwie kadencje, czyli osiem lat, gdy w czasie rozmów przychodził związek zawodowy, który miał kłopot z przyjechaniem na spotkanie, bo ma tylko tylu członków, że nie było ich stać na delegację. Zawsze traktowałem ich jako partnerów w rozmowie.

Nasz związek poczuwa się też do pewnej roli ponadkrajowej. Odgrywamy ważną rolę w strukturach europejskich związków zawodowych. Nasze przedstawicielstwo od wielu lat bierze udział w spotkaniach brukselskich. Nie skupiamy się tylko na codziennej walce o proste sprawy, ale również organizujemy kongresy pedagogiczne. Bierzemy udział w różnych akcjach organizacji pozarządowych, różnego rodzaju podmiotów zewnętrznych.

No tak, ale można na pewno powiedzieć, że kwestie socjalnobytowe są jednak podstawowym powołaniem związków zawodowych, bo od nich się wszystko zaczyna i trzeba szanować piramidę potrzeb.

Absolutnie tak – gdybyśmy nie walczyli o płace, to ludzie nie chcieliby słuchać o sprawach szerszych, np. związanych z wyższym poziomem naszych oczekiwań i o tym, jak będzie wyglądała i jak powinna wyglądać polska szkoła za 5, 10, 15, 20 lat. Z jednej strony mógłbym powiedzieć, przepraszam za kolokwializm, że mam w nosie to, co będzie z tym związkiem, z tym ministrem itp., bylebyśmy mieli dobrze płacone, ale z drugiej strony za chwilę mój wnuk pójdzie do szkoły, za chwilę jeszcze ktoś inny, a wtedy pomyślę, że jeśli ja uczyłem się w złej szkole, która uczyła z klapkami na oczach, to czemu dzisiejsza młodzież i dzieci, które mają więcej możliwości dotarcia do różnych innych informacji, też mają takie klapki.

A czy ZNP jest obecny w sektorze szkół prywatnych? Tam walka pracownicza musi wyglądać o tyle inaczej, że w grę wchodzą czynniki rynkowe.

 To jest związane z ciekawym zjawiskiem; rozmawiając kiedyś z naszymi prawnikami, którzy pracują na Uniwersytecie Śląskim, zapytałem, czy nie byłby zainteresowany tym wątkiem ktoś np. na etapie pisania pracy magisterskiej – porównaniem sytuacji, realiów i postaw nauczycieli z obu tych grup. Ich sytuacja jest odmienna, ponieważ w placówkach niepublicznych bądź publicznych prowadzonych przez podmioty niepubliczne jest inny system zatrudniania, normalna umowa o pracę, z której wynikają określone obowiązki i poziom wynagrodzenia. Karta Nauczyciela jako akt prawny, który reguluje bardzo dużą część życia szkolnego, obowiązuje w takich placówkach tylko w części przepisów.

Sami jesteśmy organem prowadzącym szkoły niepublicznej, która ma świetne wyniki i do której, z tego co ostatnio rozmawiałem z dyrektorem, trzeba rezerwować sobie miejsce na kilka lat wcześniej, bo cieszy się taką renomą. Oczywiście w naszej szkole funkcjonują wszystkie zapisy związane z Kartą, z wynagrodzeniami, z dodatkami, bo traktujemy to jako przykład, że można tak zrobić, oczywiście jeżeli się chce. Mówienie, że w placówce niepublicznej tak się nie da, jest nieprawdą. Można zaangażować nauczycieli na podstawie takich, a nie innych przepisów, a oni będą w pełni świadomie wykonywali swoją pracę w zamian za odpowiednie wynagrodzenie, a nie tak jak czasami mamy sygnały, że nauczycieli próbuje się oszukiwać. Dlaczego takie szkoły funkcjonują? Z jednego prostego powodu, bo jest takie zapotrzebowanie na rynku, i niezależnie od tego, co o tym myślimy, Związek nie będzie protestował przeciwko istnieniu takich szkół, bo byłoby to sprzeczne z oczekiwaniami części społeczeństwa.

Rozumiem, że jeśli są to pojedyncze osoby, które nie mogą należeć do organizacji zakładowej, to zapisują się do ponadzakładowych?

Zapisują się do oddziału i tam płacą składki. Są członkami wykazanymi w danym oddziale, płacą składki zgodnie ze swoim wynagrodzeniem, u nas wysokość składki to jest 1% wynagrodzenia zasadniczego.

Amerykańska badaczka Jane McAlevey stwierdziła, że zmierzch i spadek znaczenia związków zawodowych w Stanach Zjednoczonych wynikał z wykorzenienia się z szerszej tkanki społecznej, z malejącej obecności w życiu społeczności lokalnych, instytucji takich jak domy kultury, kluby sportowe, czasem nawet parafie, organizacje młodzieżowe, ale też np. kluby seniorów, biblioteki – całej tkanki życia społecznego. Czy takie obszary zaangażowania związków, spoza tradycyjnej sfery pracowniczej, mogłyby być dobrym narzędziem wzmacniania swojej pozycji i skuteczniejszego trafiania do ludzi, tak żeby cieszyć się większym poważaniem? Czy byłoby to może szczególnie wartościowe i łatwe do osiągnięcia dla pracowników oświaty, ponieważ bardzo często to szkoła jest tym miejscem-centrum życia lokalnego, w którym ludzie się spotykają, poznają się sąsiedzi, bo odprowadzają swoje dzieci i tak dalej? Czy na takim tle dla związków w ogóle i ZNP w szczególności byłyby jakieś zadania do odegrania?

 

Mamy takie oddziały na zachodzie Polski, w województwach lubuskim i zachodniopomorskim, gdzie prezeski oddziałów, czyli tych struktur zakładowych, są na tyle prężne i silne, że skupiają wokół swoich działań sporo różnego rodzaju podmiotów i organizacji: Ligi Kobiet, PCK, różnych kół teatralnych, tanecznych itp. Działają w strukturach i przychodzą do nich ochotnicze straże pożarne. Potrafią skupić wokół ZNP te podmioty, proponując im współpracę w różnego rodzaju działaniach: piknikach, jarmarkach, spotkaniach towarzyskich, wieczorkach poetyckich, festiwalach piosenki śpiewanej. Nie tak dawno będąc na takim spotkaniu, jeszcze przed pandemią, byłem zaskoczony, że w dużej sali kinowej zasiadało tyle różnych osób, które w ogóle nie były związane z edukacją oprócz tego, że kiedyś chodziły do szkoły albo teraz mają dzieci w szkołach. Nasza koleżanka, która jest szefową Okręgu Lubuskiego ZNP, Bożena Mania, od lat prowadzi wiosenne spotkania artystyczne, w których wszyscy mogą wziąć udział, malarze, fotografowie, wierszokleci, ci, którzy robią na szydełku i tak dalej. Potem robi wielkie spotkania na deptaku w Zielonej Górze i ona w tym lokalnym kolorycie naprawdę jest osobą znaną i ściągającą sporo osób, już nie tylko z samej Zielonej Góry i lubuskiego, ale nawet z całej Polski.

Gdy zadał Pan to pytanie, zacząłem się zastanawiać, czy nie powinniśmy podjąć takich działań. Mam wrażenie, że ta propozycja, czy ta teza, którą Pan przedstawił, może znalazłaby u nas jakieś spełnienie. Może nie we wszystkich oddziałach i nie we wszystkich naszych strukturach, natomiast na pewno musi być do tego potrzebna właściwa osoba. Pandemia doskonale zobrazowała nam w ZNP, że kluczową, najistotniejszą rolę odgrywa człowiek i jego zaangażowanie. Jeżeli widzimy, że prezes oddziału, prezes ogniska czy ktokolwiek z zarządu oddziału jest osobą charyzmatyczną, która potrafi pociągnąć innych za sobą, to przynosi to bardzo pozytywne efekty. Jednocześnie też z przykrością stwierdzamy, że jeśli znajdziemy osobę, która niczym się nie interesuje, to nic się nie da zrobić. Można mieć najsilniejszą strukturę, najsilniejsze ognisko, bardzo duży oddział – lecz jeżeli ktoś nie jest zaangażowany, wszystko topnieje jak kostka lodu. Z roku na rok okazuje się, że jest coraz mniej chętnych do tej pracy i coraz mniej zaangażowanych w taką codzienną działalność. Czasami wszystkim nam się wydaje, że to jest takie proste, jestem prezesem, tu inauguracja, tu pójdę zaproszony przez prezydenta miasta, tu będę rączkę ściskał, tu dostanę odznaczenie – nie, tak nie jest. Pomiędzy takimi uroczystościami musi trwać codzienna praca u podstaw, ta organiczna praca, która przynosi efekty. Trzeba pójść do szkoły, porozmawiać z dyrektorem, interweniować, gdy przyszła koleżanka i zgłasza, że czuje się oszukana, bo na radzie pedagogicznej w czerwcu dyrektor obiecał jej 19 godzin, a nagle ma ich 16, a to jest niepełny etat, czyli straty finansowe. Trzeba mieć na tyle odwagi, żeby pójść do dyrektora, żeby wytłumaczył, dlaczego tak się stało. Tym bardziej, że mamy tak zwane arkusze organizacyjne, jesteśmy w stanie to wszystko udokumentować i udowodnić. To jest ta praca codzienna – i gdybyśmy założyli, że ta osoba oprócz tego, że znajduje siły i czas na to, co robi w zakresie swoich szkół, mogła wyjść na zewnątrz, np. tak jak część naszych osób robi na Śląsku, że działają w bibliotekach publicznych. Tam, gdzie teoretycznie nie powinno nas być, niby to się nazywa nauczyciel bibliotekarz, ale te osoby organizują spotkania autorskie czy wieczory poetyckie. I nagle okazuje się, że ten związek to nie jest wyłącznie to, co się słyszy w telewizji, że tylko walczymy o kasę, ale to jest to, co oferujemy swojemu środowisku w postaci kultury, sztuki, sportu, wielu innych działań.

Podsunął mi Pan pomysł na to, żebyśmy przedyskutowali to na najbliższym spotkaniu naszego prezydium. Może rzeczywiście warto zastanowić się i trochę szerzej na to spojrzeć, bo kryzys związków zawodowych jest faktem. Jest, koledzy z innych branż też mówią, że to się jakoś wszystko rozłazi w szwach. Może aktywność na polu nie tylko stricte związkowym byłaby nie tyle przełomem, ale taką jaskółką nadziei na to, że coś się zmieni?

Dziękuję za rozmowę.

POWRÓT